Początek marca, początek Wielkiego Postu, początek bardzo intensywnego czasu głoszenia rekolekcji przez wspólnoty z naszego duszpasterstwa, początek pandemii w Polsce… I nagle wszystko stanęło pod znakiem zapytania. Pandemia koronawirusa i związane z nią rządowe restrykcje zmieniły dotychczasowe życie wielu ludzi. Zmiany nie ominęły również nas. Jak radziliśmy sobie w tym czasie? Jakie rodziły się w nas uczucia? Jak w takiej sytuacji być bliżej Boga i utrzymywać wspólnotowe relacje?
Na te pytania i nie tylko odpowiedzieli: Julia Pokaczajło, Krystian Lachor oraz o. Maciej Ziębiec CSsR.
To już ponad 2 miesiące, od kiedy znaleźliśmy się w zupełnie nowej dla nas sytuacji. Czy kiedy spotykaliśmy się wtedy, w czwartek (12 marca) na bacówkowej Mszy i spotkaniu, to w waszych głowach pojawiły się myśli, że być może to ostatnie takie nasze wspólne spotkanie w najbliższym czasie?
Julia: Nie czułam strachu ani żadnej obawy. Naprawdę byłam przekonana, że to tylko 2 tygodnie, maksymalnie miesiąc. Miałam w sobie ogromny pokój, że nawet, jeśli to się wydłuży, to damy radę trwać przy sobie, chociażby online.
Ojciec Maciej: Czy ostatnie spotkanie? Raczej nie, chociaż był we mnie lęk o wspólnotę i spotkania. Kilka dni przed wprowadzeniem zakazów powiedziałem, że jeżeli będzie trzeba spotykać się po salkach, w kilka osób i tak sprawować Mszę, to będziemy właśnie tak robić. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że mogą być wydane takie restrykcje odnośnie spotkań i kościołów. Dla mnie posługa w duszpasterstwie akademickim jest najpiękniejszą i najlepszą przygodą, i posługą, jaką Jezus dotychczas mi wyznaczył. Może właśnie dlatego tak kocham studentów i zależy mi na ich zbawieniu i dobru doczesnym. Zależy mi bardzo na spotkaniach z nimi, Eucharystiach, wspólnej modlitwie, formacji… I na początku prawdę mówiąc spanikowałem, jak już weszły te ograniczenia w życie, zląkłem się i zacząłem sam siebie pytać: Jak to będzie? Trzeba znaleźć rozwiązanie, trzeba coś zrobić! I udało się! Może nie tak idealnie jak sobie wyobrażałem, ale nie jesteśmy też tak do końca pozbawieni siebie przez tę pandemię 😉
Krystian: W ten czwartkowy wieczór nasze życie w jakiś sposób się zmieniło. Epidemia, koronawirus, śmierć, koniec świata… – dookoła to słyszałem. Z początku, kiedy się dowiedziałem o realnym zagrożeniu, rzeczywiście działałem pod wpływem emocji. U mnie to było dziwne, bo z jednej strony cieszyłem się, że będę miał czas na poukładanie sobie wielu rzeczy w życiu i w końcu trochę zwolnię z pracą, bo należę do osób, które lubią dużo robić. Natomiast z drugiej strony bardzo się bałem, bo większość moich przyszłych planów została w jednym momencie przekreślona. Człowiek zaczął karmić się strachem, który niepotrzebnie napędzały telewizje. Rozmyślanie o przyszłości i analizowanie, czy kiedykolwiek wrócimy do tego, co było przed atakiem pandemii. Przez pierwszy tydzień potrzebowałem czasu dla siebie, żeby przeanalizować całą tę sytuację i jakoś się do niej dostosować… Zrezygnowałem z uczestnictwa w spotkaniach Bacówki na czas pandemii, jednak nie dawało mi to spokoju. Potrzebowałem wspólnoty, potrzebowałem ludzi, z którymi mogę się modlić, rozmawiać i fizycznie z nimi być. Wtedy zacząłem odbudowywać relację ze wspólnotą akademicką mojej uczelni (WSKSiM). Codzienne Msze Święte, Komunia Święta, dostępni kapłani… Mogłem w tym wszystkim uczestniczyć jako Liturgiczna Służba Ołtarza. To było dla mnie wielkim prezentem od Pana Boga, że akurat dał mi tę sposobność do obcowania z Nim, nawet podczas tak surowych obostrzeń.
Początkowo tylko dwa tygodnie, z czasem coraz dłużej i z coraz większymi obostrzeniami. Studenci w większości wrócili do domów rodzinnych. Spotkania wspólnot zostały zawieszone. Był to trudny czas – brak wspólnoty, czy może wspólnota na odległość – jakie jest wasze doświadczenie? Czy zmieniło się coś w waszym postrzeganiu wspólnoty?
Krystian: Uważam, że żadna wspólnota nie może opierać się jedynie na spotkaniach online, rozmowach przez telefon. Relacja to spotkanie, które jest podstawowym fundamentem każdej wspólnoty. Jeżeli go nie ma, ludzie będą odsuwać się na bok, aby wiele rzeczy sobie przemyśleć… będą odchodzić, ale na pewno wrócą, kiedy to wszystko się uspokoi. Dlaczego takie coś ma miejsce? Bo jesteśmy w pewnym momencie przesyceni tymi rozmowami, gdzie tak naprawdę nic poza tym nie możemy wspólnie zrobić, a to powoduje, że szukamy czegoś nowego. Osobiście nie potrafię się odnaleźć w tych wirtualnych spotkaniach…, dlatego wróciłem do swojej wspólnoty akademickiej, co nie znaczy, że nie angażuję się już w Bacówkę, nie… Realizacja rekolekcji jak „Dotyk Boga”, „Droga Światła”, wsparcie w tworzeniu maseczek. To jest mój wkład dla tych, którzy nie mogą tu być, którzy są zamknięci w domach i czują pustkę, a raczej nic nie czują. To jest tak, jakby życie o nich zapomniało, a oni widząc to przeżywają potworny ból niemocy, głód relacji oraz pragnienie działania dla dobra innych. Szanuję tych ludzi, którzy siedzą w domach. Cicho krwawiąc jak Jezus w Ogrójcu i modląc się za tych, którzy są im bliscy sercu. Ci ludzie dzielnie stoją na pierwszej linii frontu i walczą z najtrudniejszymi wrogami, jakimi są samotność oraz brak możliwości działania dla innych.
Julia: Wspólnota na odległość! Nawet przez sekundę nie poczułam się samotna czy opuszczona. Przez pierwsze dni wszyscy się zmobilizowali, pisali, zamieszczali zdjęcia. Każdy był ciekawy, co robią inni. Był ogień! Z czasem dochodziły obowiązki w postaci studiów i kontakt trochę zmalał. Mogłoby się wydawać, że powinno zmienić się moje nastawienie do wspólnoty, jednak ja cały czas czuję jej obecność. Łącząc się jeszcze do niedawna na transmisji różańca o 20:30 wiedziałam, że nie jestem sama, czułam duchowo wspólnotę. W pewnym momencie wręcz wyczekiwałam na ten moment dnia! Oczywiście nie jest łatwo ani przyjemnie żyć we wspólnocie na odległość, ale zaczęłam bardziej doceniać rozmowy telefoniczne czy wideorozmowy. Odpisać jest łatwo, ale usłyszeć głos lub nawet zobaczyć twarz i uśmiech, czasami jest potrzebniejsze od samych wystukanych wyrazów.
Ojciec Maciej: Oczywiście, że brakuje mi wspólnot… Nie brakuje chyba tylko tym, którym nie zależało na wspólnocie tak naprawdę. Czas, który dostaliśmy od Jezusa, jest rewelacyjnym sprawdzianem swojej wiary, odwagi, przynależności, jedności, itd. I szczerze powiem, że brakuje mi bardzo spotkań, rozmów, wspólnej modlitwy, konferencji, wsłuchania się w człowieka, wpatrzenia się w jego oczy. Brakuje mi zwykłych spotkań twarzą w twarz, przytuleń, błogosławienia przez znak krzyża na czole, uśmiechów, spontaniczności w pożegnaniach po Mszy Świętej akademickiej, kiedy stoję pod chórem i rozmawiam z ludźmi wychodzącymi z kościoła. Brakuje wiele… Jezus jednak dał mi w środku, głęboko wewnątrz mojego serca, tak ogromną pewność, że moja wspólnota jest ze mną, że Bacówka mnie wspiera, towarzyszy cały czas, że murem stoi za swoim duszpasterzem! 🙂 Tak czuje, tam głęboko w sercu… I to jest wielki dar, który dostałem od Jezusa w trudnym dla kapłana czasie. I tak jest też z innymi wspólnotami. Chociażby wspólnota małżeństw „Dom na Skale”, którzy piszą, dzwonią, modlą się, pomagają. Tak sobie myślę… Nie wiem, co musiałoby się stać, żeby wśród wierzących ludzi, kapłan – ich duszpasterz – został całkowicie sam, chyba jest to niemożliwe! 😉
Poza tym, że nie mogliśmy uczestniczyć na żywo w spotkaniach naszych „małych” wspólnot, to wielu z nas nie miało możliwości uczestniczyć we Mszy Świętej w kościele, zwłaszcza wtedy, kiedy zaostrzono limit osób z 50 do 5. Jakie były wasze odczucia, kiedy te limity się tak bardzo zmniejszały?
Krystian: Każdy z nas ograniczenie odbiera, jako coś, co nas w pewnym sensie zniewala, nie pozwala nam w pełni wykorzystywać swojej wolności. Z początku też tak myślałem, ale kiedy te ograniczenia zaostrzały się jeszcze bardziej, wtedy zacząłem podchodzić do tego z innej strony. Wiadomo, że władze zrobiły to dla naszego dobra, ale… może tak naprawdę to akt miłości ze strony Boga? Może to ograniczenie ma nas przybliżyć do Chrystusa? Może właśnie to chce nam pokazać Bóg, że tylko ograniczenie może pokazać nam nasz grzech i szybkie tempo życia, gdzie nie ma miejsca i czasu na modlitwę, jałmużnę i samotność? Jak widzimy, Kościół będzie trwał dalej podczas pandemii…, a ludzie albo jeszcze mocniej uwierzą i będą kombinować na wszystkie możliwe sposoby, żeby być blisko Boga, albo porzucą swoją wiarę, i zostaną pochłonięci przez wirtualne obowiązki, rzeczywistość oraz wirtualny Kościół, który im będzie w zupełności „wystarczał”. Mnie osobiście pandemia bardzo mocno zbliżyła do Pana Boga. To właśnie w tej pustce, ciszy i pokorze odnalazłem prawdziwego Boga. Kiedy kapłan odprawia Mszę Świętą w Kaplicy akademickiej, to każda taka Eucharystia, jest dla mnie próbą zrozumienia aktu miłości, jakiego dokonał Chrystus, oddając życie za nas grzeszników, a przecież wcale nie musiał!
Julia: Limit 50 wiernych wzbudził we mnie lekki niepokój – czy zdążę wejść do kościoła? Pojawiło się śmianie z tego, ale przy limicie 5 osób żarty się skończyły. Razem z rodzicami wybraliśmy Msze online. Niespotykane i dziwne uczucie uczestniczyć we Mszy w pokoju, w którym na co dzień je się posiłki lub ogląda telewizje. Zniknęła sakralność. Poczułam, że jest ode mnie więcej wymagane, że teraz muszę się jeszcze bardziej zaangażować w Eucharystię, jeśli naprawdę chcę w niej uczestniczyć. Swoją drogą Kościół się mocno zmobilizował do tego, by było jak najwięcej transmisji z Mszy Świętych. Czy to nie łaska, że będąc w domu mogę wybrać czy chcę uczestniczyć we Mszy w Krakowie czy w Gdańsku?
Ojciec Maciej: Eucharystia w 50 osób w tak dużym kościele, to było dla nas ciekawe doświadczenie. Jednak obostrzenia, które zmniejszyły tę liczbę wiernych na Mszy do 5, to już naprawdę nie lada wyzwanie! Faktem jest, że do kościoła przyszło bardzo mało ludzi… Niemniej jednak uważam, że poradziliśmy sobie z tym zadaniem na piątkę z plusem! A to wszystko dzięki dobrze zorganizowanej wspólnocie redemptorystów, posługujących przy parafii św. Józefa w Toruniu. Celebrowaliśmy bowiem po 4-5 Mszy Świętych w tym samym czasie. Wspólnota zakonna jest duża, wszyscy są do dyspozycji i chętni do posługi. Odprawialiśmy tyle Mszy, ile było potrzeba w ciągu niedzieli, żeby tylko każdy, kto chciał przyjść i uczestniczyć w Eucharystii, miał taką możliwość.
Jak to jest, kiedy celebruje się dla kilku osób? Inaczej… Rodzinnie, intymnie, inaczej. Czy Msza online może jakoś zastąpić wiernych w kościele? Zdecydowanie nie, ale to tylko moje zdanie. Sama świadomość, że „moi kochani” gdzieś tam są, nie dawała mi pokoju takiego, jak osoby siedzące w kościele i „na żywo” uczestniczące w Liturgii. Niemniej jednak miałem świadomość, że słuchają i oglądają inni, którym bardzo zależy na jedności, łączności ze wspólnotą Kościoła i to mnie niosło!
Przez niemalże cały okres Wielkiego Postu żyliśmy w zamknięciu, w niepewności… Wspomniane już limity dotyczące osób mogących uczestniczyć w Liturgii zmniejszały się i większość z nas zapewne zastanawiała się, jak będą wyglądały zbliżające się Święta Zmartwychwstania. Były diecezje jak np. diecezja toruńska, gdzie decyzją biskupa liturgia Triduum sprawowana była bez udziału wiernych. W jaki sposób przeżyliście ten czas?
Ojciec Maciej: Triduum było dla mnie prawdziwie święte! Czemu tak mówię? Bo zaiste przeżyłem ten czas, jak czas pójścia za Chrystusem od momentu samotności i modlitwy w Ogrodzie Oliwnym, przez sąd, biczowanie, cierniem ukoronowanie, cierpienie Drogi Krzyżowej, ogołocenie ze wszystkiego, czyli śmierć, aż do Zmartwychwstania. To moje wewnętrzne doświadczenie i nie da się tego opisać dokładnie, ale przeżywałem szczególny czas łaski, który oczywiście nie da się porównać z tym, co przeżywał sam Jezus. Dał mi jednak wiele chwil, w których poczułem się prawie jak On… I Bogu za to bardzo dziękuję, bo odkrył jeszcze głębiej przede mną Siebie samego, mnie i moje biedy, moich współbraci i rzeczywistość duszpasterstwa.
Każdy dzień Triduum był pięknym trwaniem z Jezusem. Pomimo wszystko i wbrew wszystkiemu z Jezusem. To mnie wiele nauczyło, ale też i kosztowało… Może właśnie dlatego tak głęboko przeżywałem Liturgię każdego dnia Triduum bez ludzi. Nie było nikogo – tylko Jezus i ja. W Wielki Czwartek Jezus odnowił mnie jako kapłana. Dał po raz kolejny pewność wybrania i powołania w służbie Jemu i ludziom. Pusta i cicha świątynia w Wielki Piątek nie napawała mnie lękiem ani nie była dla mnie trudnością. Czułem, wierzyłem, wiedziałem, że spotykamy się wszyscy – obecni w kościele kapłani (moi współbracia) i każdy inny, który co roku przychodził na Liturgię Męki Pańskiej, każdy wierzący, każdy z duszpasterstwa akademickiego – pod krzyżem Pana! Wielka Sobota to dzień ciszy i tak ten czas przeżyłem – w cichości… Przedziwnym doświadczeniem było jak siedziałem w kościele sam, w czasie, gdy Ojciec Proboszcz błogosławił pokarmy, transmitując nabożeństwo błogosławieństwa. Mówił do kamery, błogosławił do kamery, życzenia składał do kamery, a ja, co chwila się odwracałem i przez łzy sobie mówiłem: przecież tak naprawdę jesteście tu obecni… Mocne doświadczenie dla kapłana… Niedziela Zmartwychwstania była dla mnie potwierdzeniem tego, co Jezus mi powiedział w Triduum. Powiedział: „Maciek, kochaj bardziej”, próbuję więc kochać bardziej…
Julia: W mojej diecezji liturgia sprawowana była bez wiernych w kościele. W Wielkim Tygodniu dzień po dniu utwierdzałam się w przekonaniu, że to będą wyjątkowe święta Wielkiej Nocy, że będą inne niż dotychczas. Triduum rzeczywiście się takie okazało. Jezus przychodził do nas, do naszego domu dosłownie, nie my do Niego. Pomijając fakt Liturgii online, podczas Wigilii Zmartwychwstania miałam ogromne pragnienie przyjęcia komunii sakramentalnej, modliłam się w tej intencji. Kolejnego dnia, w Niedzielę Zmartwychwstania napisał do mnie znajomy ksiądz z parafii, do której należę, czy całą rodziną nie chcielibyśmy uczestniczyć w Mszy, jako 3/5 z możliwych wiernych w kościele. Oniemiałam. Bóg tak szybko zareagował na moją modlitwę i prośbę, że idąc do komunii miałam w oczach łzy szczęścia. Od tej pory każda Msza Święta jest dla mnie wyjątkowa, a za możliwość uczestniczenia w niej dziękuję całym sercem.
Krystian: To Triduum było jednym z najlepszych momentów do tej pory, jakie z Bogiem przeżyłem, a naprawdę jest ich w moim życiu bardzo niewiele. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale ten moment, kiedy działa Bóg jest czymś po prostu niesamowitym! Czujesz, że możesz wszystko, czujesz, że naprawdę On tu jest i jesteś szczęśliwy bez względu na aktualną sytuację. Zacznijmy od tego, że całe Triduum mogłem przeżyć fizycznie obecny na liturgii, jako asysta kapłana. Kolejna duża łaska jaką otrzymałem od Pana, za co jestem bardzo wdzięczny. Ten czas przeżyłem w akademiku, z rodziną akademicką, którą tworzą pozostali studenci, mieszkający w nim. Każdy dzień chciałem przeżyć bardzo pobożnie, łącząc je z tradycjami mojego regionu. Najmocniejszy był Wielki Piątek. To była prawdziwa „atomówka”! Nigdy nie uczestniczyłem w miejscu, gdzie w tym samym czasie trwają dwie identyczne liturgię. To mnie utwierdziło, że cały Kościół w tym samym momencie przeżywa śmierć naszego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. Zostałem wyznaczony do jednego z czytań…, ta cisza, kiedy czytałem była czymś niesamowitym. Nigdy nie byłem tak skupiony jak wtedy…, ta cisza po prostu leczyła moją całą, poranioną duszę. Czułem się tak błogo, czułem, że nic mi do szczęścia nie jest potrzebne, tylko Chrystus, żywe drzewo życia. Podsumowaniem tego dnia był obejrzany film Mela Gibsona pt.: ”Pasja”, który językiem obrazu pomógł mi się przenieść i utożsamić z drogą, śmiercią i zmartwychwstaniem Pana Jezusa. Podczas jego oglądania zobaczyłem wiele nowych rzeczy, na które wcześniej nie zwracałem uwagi, a bardzo mocno poruszyły moje serce… Podsumowując, tegoroczne Triduum jest dla mnie bardzo mocnym doświadczeniem Pana Boga w ciszy, która najlepiej przemawia do naszego serca.
5 osób, Triduum bez wiernych, uczestnictwo w Liturgii jedynie „online” lub transmisjach telewizyjnych czy radiowych, aż w końcu światełko nadziei! Od 20 kwietnia nowe zarządzenia, a wraz z nimi możliwość uczestnictwa w Eucharystii i nie tylko, dla większej liczby osób. Wasza pierwsza myśl, pierwsze odczucie po otrzymaniu tej informacji?
Ojciec Maciej: Wyszedłem w poniedziałek wieczorem na Mszę, była godz. 18:00. To był ten pierwszy poniedziałek, kiedy do kościoła mogło wejść więcej niż 5 osób, stosownie do metrażu świątyni. Przyklęknąłem, ucałowałem ołtarz, wyprostowałem się i zobaczyłem wiernych… Było ich kilkudziesięciu… Drżącym głosem wymówiłem i zrobiłem znak krzyża, i ze łzami radości w oczach powiedziałem: „Już dawno ten Kościół nie widział tyle osób”. Do końca życia zapamiętam ten początek Eucharystii…
Julia: Pierwsza myśl – nareszcie! Tyle ludzi czekało na ten moment, w końcu przed pandemią pójście do kościoła było na porządku dziennym, „normalne”, a teraz? Teraz to każdy, kto tęsknił i pragnął, by móc uczestniczyć we Mszy, czy nawet wejść na adorację, ma tę możliwość, by zaspokoić potrzebę, pragnienie, tęsknotę. I to jest piękne, że z „normalnej” czynności stało się to „wyjątkowe”, a nawet wyczekiwane!
Krystian: Mszy online obejrzałem może ze dwie i szczerze nie przypadły mi do gustu. To prawda, że jest to Ten sam Chrystus, ale nie ta sama obecność. Uczestnictwo fizyczne w Eucharystii jest tym, co naprawdę pobudza nasze serca do życia. Zniesienie ograniczeń jest dla mnie nadzieją, że stopniowo będziemy wracać do normalnego funkcjonowania, a co za tym idzie, będziemy mogli odbudować nasze relacje z drugim człowiekiem.
Na sam koniec, jak byście krótko podsumowali wasz ostatnie dwa miesiące?
Julia: Myślę, że ten czas, mimo swojej trudności, był i jest potrzebny. Dzięki tej sytuacji odkryłam na nowo piękno Eucharystii. Dotarło do mnie, że nie wszystko w życiu jest pewne na 100%, w końcu, kto się spodziewał, że będziemy żyć w czasach pandemii? A teraz? Teraz doceniam każdą chwilę spędzoną w kościele czy nawet poza domem. Jedno jest dla mnie pewne – nie ma co się załamywać, tylko doceniać co jest nam dane i dawane! 🙂
Ojciec Maciej: Spowiedź na parkingu, przez płot, samotna procesja z Jezusem ulicami parafii, Eucharystia dla pięciu osób, rozmowy, spotkania, zmagania, łzy, cierpienia, euforie, radości, zwycięstwa i porażki, poszukiwanie rozwiązań i odkrywanie znaków czasu oraz wiele, wiele innych… Tak! Czas pandemii to zaiste czas wielkiej łaski!
Krystian: Dla mnie jest to nowy porządek świata… te ograniczenia pokazały mi moje słabe, jak i mocne strony, dały czas na fizyczny odpoczynek ciału, ale były też i szansą na powrót do rzeczy, które trzeba było rozwiązać, naprawić czy zostawić… Myślę, że z tej pandemii wyjdę mocniejszy i bardziej poukładany wewnętrznie, że za pewnymi ludźmi naprawdę tęsknię i chcę, żeby byli w moim życiu na dobre i na złe, bo ich naprawdę kocham bez względu na wszystko! Amen!
Aleksandra Czajka